Archiwum 11 czerwca 2003


cze 11 2003 Upał (cz.1)
Komentarze: 2

Powszechnie znany olejek do opalania rozlał się po brązowej powierzchni skóry, rozgrzanej promieniami czerwcowego słońca. Nadmienić trzeba, że był to niezwykle gorący dzień. Zaduch i skwar, odstraszały nawet najbardziej zaawansowanych użytkowników kąpieli słonecznych. Krwawe słońce, spalało karczki i łuszczyło najodporniejsze powierzchnie skórne. Tak oto promienie świdrujące ciało Henryka, sprawiły że jego karczek straszliwie się zaczerwienił, a skóra zaczęła z niego schodzić płatami. Bohater, wspomagany psychicznie przez etanolowego Bożka Opoja, momentalnie chwycił w dłoń, mocno już nadpitą butelczynę rektyfikowanego spirytusu i bez zastanowienia lunął jej zawartością na złażące płaty. Zaledwie ułamek sekundy minął zanim Henryk, zwijając się w bólu rzucił siarczystą wiązankę. Zachrypły głos rezonansował dookoła.

Jasny gwint! Cóż mnie podkusiło!

Klnąc dalej pod nosem, uśmierzał swój ból zawartością butelki. Nie wiedział wcale iż właśnie dał początek nowemu istnieniu.

Płat zsuwał się szybko, ślizgając się na etanolowych cząstkach. Spadłwszy w końcu na ziemię, zachłysnął się olbrzymią kroplą mocarnego napoju.

Yhyy, cóż to?

Niebawem trunek, z wielką mocą uderzył mu do głowy. Złuszczony i zatruty płat, zyskał od tej pory przydomek Trującego Łuszcza, były to słowa które charakteryzowały go najlepiej. Zatoczył się, obkręcił wokół własnej osi, aż ostatecznie upadł w okoliczny żywopłot. Z zatrutych ust, wydobył się cichy i potężny zarazem, fragment pieśni.

O Soleeee Mioo! Nie drzyj się baranie. – zawtórował inny, niezidentyfikowany głos. Nie będziesz....nie nie...nie będziesz mnie uciszać. – zripostował Łuszcz Ależ nie drzyj się bo przyleci Żar Ptak i cię połknie. Ahh... – wyraźnie zafrasował się Łuszcz. No tak lepiej już. – po chwili namysłu nieznajomy ponownie przemówił. Umiesz gwizdać? Śpiewać umiem! O Soleee Mioo! Baranie, teraz to już na pewno przyleci – nieznajomy uciekł w krzaki długimi susami.

 

Megalityczne skrzydła poruszyły się. Żar Ptak właśnie rozpoczynał krótki wieczorny rekonesans. Z niekłamanym kłopotem wzbił się w powietrze. Trzepot skrzydeł wytrząsnął kilkanaście Żar Piór, które lekkim lotem wylądowały na ubitej ziemi, błyskawicznie znajdując swoich nowych właścicieli, wyczekujących na sposobny moment.

Długim susem podbiegł do garści piór, rzesze innych poszukiwaczy rzuciły się na cenne precjoza. Z nadzieją wscisnął rękę pomiędzy ciżbę chacharów, nie wiedząc co schwycił, wyszarpnął dłoń z wielką mocą. Siła impetu sprawiła, że Żar Pióro odbiło się od jego czoła, naznaczając dużą ranę. Mroczny Bernard, naprędce ukrył pióro za pazuchą i oddalił się ze straszliwej siedziby Żar Ptaka. Nie namyślając się wcale, szybkimi susami podbiegł pod okno.

Co ja to miałem zagwizdać...? – po chwili w powietrze wzbiła się melodia “Hej Sokoły” Nie nie, to chyba nie to... – tym razem Bernard zanucił “Góralu czy ci nie żal”, lecz i tym razem okno pozostało zamknięte. To może to, tak to chyba to! – trafił w samo sedno – “Płonie ognisko w lesie”

utorowało mu drogę do upragnionego miejsca. Okno skrzypnęło, łysa głowa skinięciem zaprosiła go do środka. Wiedząc że Prezes jest osiedlowym mistrzem w szuflowaniu dłonią, postanowił się zabezpieczyć. Niemiło wspominał złamany nadgarstek, po ostatniej konfrontacji uścisków. Tym razem założył na łokieć sportową opaskę i dobrze się rozgrzał – oprócz serii przysiadów i pompek, łyknął też srogo ze szklanego naczynia. Tak przygotowany zapukał do drzwi Prezesa. Lekko skrzypiąca brama wejściowa, odkryła wizerunek człowieka błyskawicznie atakującego swoją prawicą. Mroczny ostatkiem sił nadstawił rękę na przywitanie. Potężne uderzenie, zatrząsło nim, przez chwilę stracił przytomność, uścisk Prezesa był znany na całe miasto. Po chwili konwersacji, wyszedł z klatki zadowolony, wprawdzie już bez Żar Piór, ale mimo wszystko jego euforia sięgała zenitu.

Łuszcz wydobył się z żywopłotu. Pokiereszowany i zmięty postanowił wybrać się do parku, aby poszukać kompanów. Idąc przez mostek, spotkał dwie nieznane mu kobiety.

Czeeść, pamiętasz nas? – wesoło się uśmiechały Kto wy? Nieeee znam was, precz. – Łuszcz kłamał, podczas wcześniejszych

alkoholowych podróży, miał okazję poznać owe niewiasty. Jednak teraz kiedy był bezwstydnie trzeźwy, nie chciał podejmować rozmowy.

Dałam ci przecież numer na komórkę – rozżalonym głosem, próbowała znaleźć jakiś

 

punkt oparcia jedna z nich.

Nie mam komórki...zgubiłem, kłamiesz dziewczyno, odejdź – zbywał Łuszcz. Toś ty taki? Już nigdy się nie odezwiemy – chlipały obrzucając Łuszcza inwektywami. A kysz! – nie podejmując już tematu udał się w stronę ławeczek, obserwując ptasie budki,

jego uwagę zwróciła jedna nienaturalnie wielka, bezpośrednio pod nią koczowali dziwni ludzie. Sceneria ta zaabsorbowała go do tego stopnia iż nie zauważył słupka wystającego z ziemi. Niefortunnie, uderzył się w niego, stek przekeństw wypełnił park. Ból był tak dotkliwy, że Łuszcz musiał przez moment odpocząć. Usiadł na ławeczce, klął na cały świat, a kiedy już mu przeszło postanowił wyładować się na pierwszym lepszym przedmiocie. Wybór padł na stojący obok kosz na śmieci. Łuszcz kopnął w niego z wielką siłą. Mózg przez lata wypaczany etanolem, sprawił że noga gładko rozminęła się ze śmietnikiem, dając nieoczekiwany finał. Łuszcz leżał w błocie, ponownie klnąc na cały świat.

Żar Ptak, kuszony wizją bogatych łupów, szukał miejsca na lądowanie. Obserwując ziemię z przestworzy, zwrócił uwagę na kilka osób przesiadujących na trawniku.

Tiaa, wieśniackie dzieci... skomentował Pewnie im się rozmowa nie klei...cóz ja im powiem? – Żar Ptak konfrontował sam ze sobą wewnętrzne dylematy. Jednak po chwili namysłu postanowił zignorować towarzystwo.

Wtem, jego sokole oko dostrzegło człowieka leżącego w błocie.

Tak! To będzie mój łup! Żar Ptak zaczął pikować tak szybko, że Żar Pióra sypały się

 

z niego garściami. Ofiara przybliżała się do niego z ogromną prędkością.

Zniszczę, rozpruję! skrzeczał. Biedny Łuszcz, ostatkiem sił podniósł się z błota.

 

Nieznacznie obrócił głowę w prawo. Jego oczy ujrzały straszliwy obraz. Szpony pikującego Żar Ptaka, zbliżały się do niego z taką prędkością, że nie mógł już nic zrobić. Poddał się druzgocącemu uderzeniu...

yaqb : :
cze 11 2003 Dalization
Komentarze: 0

Amarantowa mgławica nicości pokryła stary obrazek. Maleńkie, zbudowane z gliny stworzenia powoli nabierały mocy. Kilka z nich poruszając się nieporadnym i schematycznym ruchem, postanowiło opuścić oprawione w ramy płótno. Pierwszy etap ich leniwej podróży rozpoczynał się wraz z nadchodzącą z nienacka karmazynową chmurą. W blasku setek, rozpostartych horyzontalnie, lewitujących nisko nad ziemią stworzeń, ukazał się on. Szpada i czerwona płachta trzymane w rękach, przykuwały chciwe spojrzenia niewiast. Nadpływające z dala popiersie Nike, uderzało z wielką mocą, eksponując czasowe kalectwo. I oto torreador, mierząc w niewidzialnego byka, rozpłynął się w powietrzu, okazując się być zwykłą halucynacją. Trzy gliniane stworzenia, zagwizdały na palcach. Przybyła kolejna, połyskująca srebrem mgławica. Jawił się przed nimi sam Chrystus, konający na kubicznym krzyżu. Lewitując w powietrzu, szukał oparcia na którymś z bestialsko zawieszonych sześcianów. Przytwierdzony niewidzialną siłą, konał aby zbawić ludzkość. Wątki splotły się dając miejsce kolejnej wizji. Zionący z oblicza zdeformowanej twarzy strach, zdawał się zagnieżdżać w nieskończonych pętlach wojny. Ekspandujący lęk, tworzył gęstą sieć zmarszczek. Jednen z glinianych ludzików, przestraszony przygnębiającym obrazem, wskoczył na kolejną już chmurę. Urzekł go przepiękny gradient nieba, przechodzący płynnie od krwawo-czerwonego, aż po lekki łagodny pomarańcz. Pajęcze nogi obserowane od dołu, wprawiały w zdumienie po odkryciu formy występującej powyżej - kościste słonie, okryte indyjskimi mantrami, transportowały naprzeciw siebie kamienne obeliski. Wychudzone zwierzęta, niezgrabnie stawiając kolejne kroki, zbliżały się coraz bardziej. I tym razem lęk jednego z ludzików, nie pozwolił zakończyć się wizji. Czymże jest czas w porównaniu z pamięcią, garstka neuroprzekaźników rzeźbiąca wspomnienia wśród splątanych neuronowych sieci, jest w stanie zwyciężyć nieubłagane wskazówki zegarów. Miękkie cyferblaty, giętkie cyfry, zawieszone w przestrzeni odmiennego postrzegania. Stwórca stojący na piedestale obserwuje miliony ludzików trzymających się za ręce, tańczących w rozmaitych, niekiedy szalenie skomplikowanych układach. Wyłaniający się z czeluści, tworzą nieskończenie wiele rozmaitych wariacji, niektóre z elementów powtarzają się, podczas gdy inne pozostają niezmienne. Kubiczne stworzenia, powoli znikają dając miejsce o wiele silniejszemu obrazowi. Kolory błyskawicznie nabierają pastelowego tonu. Bezkształtna masa, poruszana ręką Wielkiego Demiurgosa, buntuje się. Niczym Kain, próbuje zabić współtowarzyszy. Wchłania ich bez zastanowienia. Prymitywna technika to jedynie mistyfikacja. Zagmatwana masa, konsumuje sama siebie. Nóż i widelec dokonują dzieła zniszczenia, łyżka ostatecznie niweczy plan Demiurgosa. Gliniane ludziki, wołają ostatnią już szmaragdową mgławicę. Unosi ich ona wysoko, zanikają granice. Jedyną barierą jest bariera postrzegania, lecz i ona wkrótce ulegnie pod naporem rzeki symboli. Ostatni bastion upada...Święty Antoni dał się skusić...

yaqb : :
cze 11 2003 Short
Komentarze: 0

Jedna mała raca wzbiła się w powietrze, torując drogę innym - bardziej skomplikowanym konstelacjom. Iskra roznieciła zamęt wśród sproszkowanych substancji. Niebo i ziemia stały się amalgamatem. Kronos umarł, a Zeus zamienił się w kamień. Nieskończona ilość cząstek z kosmiczną prędkością zbiegała się z powrotem w jedną całość. Stało się - maleńki punkcik kondensujący wszystko co zostało stworzone - zniknął.

yaqb : :