Archiwum czerwiec 2003


cze 22 2003 Love Letter
Komentarze: 4

Myślę o Tobie, przez cały mój czas,
i mam nadzieję, że dla mnie masz,
uczucie, nie pozbaw mnie złudzeń,
niech się nie obudzę, z pięknego snu,
zawsze chcę czuć, ciepło Twych słów,
więc mów, szeptaj mi do ucha,
Ciebie zawsze z chęcią wysłucham,
ciało Twe boskie, ubóstwiam,
moja ocena to z plusem szóstka,
piękne Twe usta, biodra okrągłe,
śliczne masz nogi, myśli tak mądre,
oczy zielone, ładne i dobre,
kiedy się śmiejesz, jestem wesoły,
marzę o Tobie, i łapię doły
gdy bywasz smutna, albo się złościsz,
uwielbiam kiedy, toniesz w radości,
całe moje życie, to za Tobą pościg,
głos Twój tak słodki, jest po prostu boski,
dla Ciebie mam kwiatów wielkie ilości,
kiedy w ramionach moich zagościsz,
zeszłaś wprost z nieba, aniołku miłości.
Myślę o Tobie, to właśnie Ci powiem,
i wszystko robię, to myśli nowe,
moja królewno, odjęło mi mowę,
oczka zielone, błyszczą spod powiek,
powiedz co zrobić, ma jak ja człowiek,
aby miłości do Ciebie dowieść.

yaqb : :
cze 22 2003 Firma (2)
Komentarze: 1

Nawijam na rolkę jak kliszę, Kodaka,
a film się ciągnie to rajd Paryż-Dakar,
co rano, sprawdzam mą teorię,
na szczotkę wyciskam Colgate,
która godzina mi powie Certina,
znowu zaczynam, o czasie zapominam,
pójdę do kina, pojadę autobusem,
Zaraz koło mnie, przemyka Skoda,
wozić się bryką to jest wygoda,
i gazu dodać, jak w Mitsubishi,
nie zaznasz ciszy, siedząc w Ferrari,
choć dużo pali, szybkie jak sarin,
a z mocą grzmota, mknie już Toyota,
jak dużo złota na ciuchy Jackpota,
brzęczy karatem, pijąc Mokate,
już słychać w głośnikach,
nadchodzi Amica, leci jak Ikar,
a za nią Konica, fotki wszystkim pstryka,
wtem wyskoczy znikąd, aparacik Nikon,
wszystkich nas, zaskoczy techniką,
może się znudzić, zzieleniały Fuji,
Olympus z Olimpu, spogląda na ludzi,
jak zwykle obudzi, marki Sony budzik,
gdzieś mi wczoraj zginął, srebrny Victorinox,
A moja Beretta, wymiata pełny etat,
nie odpalam petard, bo moja rakieta,
nazywa się Suzuki, zapełnia Tequila,
w mej pamięci luki, za małe nadruki,
na puszkach Tymbarka, za mocna czasem bywa,
zaprawiana Warka, w chusteczki Soft&Easy,
nos wnet wysmarkam, otwarta Campina,
jeść rozpoczynam, Zanussi dobre do przechowania wina,
nie tonę w papierach, bo mam Intela,
Tyskie otwieram z mocą premiera,
wybieram, lodówkę Whirpoola,
ściany strzelnicy przeszywa kula,
to Heckler&Koch, zamieni w proch,
tak jak Marlboro, nakręca mi horror,
nie mogę pojąć szybko jak Zorro,
pędzi moja Honda, jestem na fonii,
i kropla potu, goni po skroni,
to Panasonic, jak z Ginem tonik,
będziemy pili, dostarcza promili,
nie czekam chwili, nadchodzi Philips,
za nim Toshiba na mnie tu dyba,
chyba, giętka jak ryba, bywa Algida,
Zielona Budka, przy niej malutka,
ktoś spaceruje tam w Pumy butkach,
w powietrzu wyczuwam, to Hugo Boss,
z Technicsa głoników, ulatuje głos,
a do obiadu Uncle Bena sos,
Heinz albo Hellmans, żadna róznica,
żaden mnie smakiem tak nie zachwyca,
jak Frugo, piję je długo i Dr.Witt,
na lepszy byt, łyk Isostara,
bardzo się staram, wyczuwam marazm,
to żadna kara w Tissota zegarach,
czas odczytywać, lub napić się piwa,
wprost od Guinessa, to mnie pociesza,
w Adidasa dresach, nigdy bym nie chodził,
nie biegał, najlepszy mój kolega - złocista Omega,
ostrzegam, mocny czasem bywa, zdradliwy Chivas Regal,
albo Jack Daniels, w głowę trafia kamień,
na ranę Altacet, płacę na tacę,
kupuję Versace, nie płaczę,
gdy dzwoni Motorola, czarna jak Cola,
taka już bywa dola idola,
szyld Cottonfield, przykrywa Trek,
Bolsa kieliszek, na życie lek,
no to po bani, garnitur Armani,
tak jak dynamit, bardzo wybuchowa,
bywa butelka z etykietą Smirnoffa,
lub piwo Volta, aparat Minolta,
albo Polaroid, niedużo CZ'ka mieści naboi,
tyle dostępnych mamy napoi,
złoi ci skórę owoc Fortuny,
pijąc RedBulla, nie zaznasz dumy,
trapi mnie Cappy, a Triumph raduje,
lubię rymować, więc ciągle rymuję.

yaqb : :
cze 22 2003 Firma (1)
Komentarze: 1

Kolejna rozprawa o firmach będzie,
męczą, nurtują, ogniskują wszędzie,
nie wyląduję za to na komendzie,
bo powiem prawdę, każdy potwierdzi,
ostro, treściwie, z szybkością R-ki,
wieczne rozterki, trwają w mej głowie,
chcesz to posłuchaj, w konkretnym słowie,
prawdę opowiem, o złudnej komercji,
nie ma na sprawę odmiennej wersji.
Budzę się rano, przy dźwiękach Casio,
światło wygasło, wpisuję hasło,
do mego terminala, GSM sieci,
nikt nie zaprzeczy, takowych rzeczy,
nie klaska sala gdy Colgate z tubki,
albo Signala, popatrzcie głupki,
teraz Adidasa, albo od Diora,
nie słucham tego co mówi Koran,
na śniadanie pora, z lodówki Koral,
wiktuałów część spora, prześladuje mnie,
telewizora zmora, znów dzwoni Casio,
wyciągam z Whirpoola  zmrożone masło,
ketchup od Heinza i z rodzynkami ciasto,
na dole Jogobella, stoi jak bastion,
z musztardą parówki są sprawą jasną,
Tissot mi mówi, że czas iść na miasto,
nawet nie wiem co to, Margaret Astor,
prędko jedzenie me skonsumuję,
szczypiorku garstka zielona jak tuje,
już atakuję o słońca brzasku,
nie potrzebuję żadnych oklasków,
Yves Saint Lauren, w powietrzu jak tlen,
znowu odzywa się GSM, futurystyczny
jak Staszek Lem, nowa Idea, może Nivea,
Nike atakuje z siłą spikera, ja nie wybieram,
bo wnet napiera, srebrzysty Samsung,
sprawdzam konto w banku, na Shellu mówię zatankuj,
gdy stoję na przystanku, telefoniczny słyszę fanklub,
Siemens, Motorola, dzwonki o poranku,
polifoniczne i tak magiczne, jak Harry Potter,
jak bym miał flotę, to do McDonalda,
byłaby frajda, a jak na rajdach to tylko Peugeotem,
recytuję rotę, wyglądam jak totem,
gdy Goolmana piję, a Black Label potem,
skórzany pode mną, wprost z Forte fotel,
wysokim lotem na Atomicach, płynie muzyka,
na Technicsa głośnikach, leci jak Ikar,
SMS pika, na podświetlonym, ekranie Siemensika,
Seatem Ibiza po lesie umykam, wysoką mam rangę,
na drodze Wrangler, w środku murzyni,
każdy z nich czarny, taki jak winyl,
czuję gdzieś Kenzo, jak mógłbym się mylić,
Corona Extra, dostarcza promili, oprócz Tequili,
Timberland i Mass, nie czekam ni chwili,
szybko przywdziewam, mam przypływ siły,
zaraz się wkręcam na dobrą imprezę,
w pudełku leży Pentium, to prezent,
kurtka Alpinusa, nieprzemakalny brezent,
w kieszeni Diesla, już czeka prezes,
albo i premier jeśli ktoś woli,
pójdę głowę Gilettem ogolić,
napiję się Coli, a potem Sprite'a,
dziewczynę widzę jak w Triumpha majtkach,
to prawie jak bajka, taka bielizna,
zostawia ślad trwały, tak samo jak blizna,
wychylę Juranda, mocny jak Bismarck,
kręte jak Wisła, są moje łańcuchy,
ani harcerze, ani nie zuchy, nie zważam na ruchy,
jeśli z Durexem, myję się pachnącym Mexxem,
a nie pumeksem, jak chcę przyfecić,
to z serkiem Feta, a jak piguła albo tableta,
zażywam Cholinex, ból gardła ucieka,
idę do sklepu, bo nie chcę zwlekać,
kupię litr mleka, to może Łaciate,
wezmę telewizor, wpłacę pierwszą ratę,
następnych nie oddam, bo nie mam kasy,
wrócę na obiad, kawałek kiełbasy,
moje spodnie to srebrne Mass'y,
nie zdradzę rasy i tylko białe,
lubię oscypki, takie wspaniałe,
a zyski całe, w Marlboro inwestuję,
póki gorące, żelazo kuję,
z lodówki Tyskie, pragnienie hamuje,
dwa duże łyki, lepsze niż medal Artura Partyki,
zmieniam już szyki, bo słyszę syki,
do gazu komercja i fałszywe triki.

yaqb : :
cze 21 2003 Retrospekcja Sentymentalna
Komentarze: 2

Pogoda systematycznie się psuła. Wprawdzie nie osiągnęła jeszcze fatalnego apogeum, ale wszystko zmierzało w tym kierunku. Niska temperatura i przenikliwy wiatr skutecznie zniechęcały do spacerów. Zniechęcał, ale jednak ona się zgodziła, przybywszy na umówione spotkanie urzekała pięknem. Wolnymi krokami poszliśmy w kierunku magicznego Kazimierza. Pojedyńczy przechodnie na ulicach sprawiali, że atmosfera stała się senna, niepowtarzalna. Mała dezorientacja w terenie, jedynie upiększyła te niesamowite chwile spędzone w jej towarzystwie. Czas zdawał się nie istnieć. Oddałbym wszystko za jej boski uśmiech, promieniujący ze ślicznej jasnej twarzy. Mógłbym utonąć w oceanie jej niebieskich oczu, słuchać w nieskończoność jej ciepłych słów. Chciałbym móc poczuć jej głowę na swoim ramieniu, dotykać jej anielskich włosów, wtulić się w jej delikatne ramiona i skosztować ust słodkich jak miód. Spacerowaliśmy wśród plątaniny urzekających tajemniczością uliczek. Była moją pochodnią, słońcem rozświetlającym wszelkie trudy i niepowodzenia. Jej niebiański zapach dawał mi siłę, zdaje się, że nadal czuję jego piękną lekką kompozycję. Mijaliśmy synagogi, stare cmentarze, wąziutkie wybrukowane uliczki, porozumiewaliśmy się prawie bez słów, kontemplując wspaniałe otoczenie. Czasem chwile ciszy przerywały najsłodsze słowa jakie dane mi było kiedykolwiek usłyszeć. Muzyka jej cudownego głosu, sprawiała że czułem się jak we śnie. Płynęliśmy po zasypiającym Kazimierzu. Stare tabliczki wspominające historię tego miejsca przyprawiały o refleksje, a jej słowa działały na mnie jak najpotężniejsze panaceum, lecząc z wszelkich trosk i zmartwień. Czysta jak kryształ, napełniała mnie magiczną energią. Wyszliśmy na uliczkę, położoną nad bulwarem wiślanym. Złociste słońce zostawiało w tafli ostatnie promienie. Słodki uśmiech nadal widniał na anielskiej twarzy. Była jedynym moim promieniem. Moje słońce, rozświetlające ciemności, moja gwiazdka rozjaśniająca najczarniejszą nawet noc. Cała moja rzeczywistość, niekończący się sen. I nagle, zupełnie niespodziewanie czas znów zaczął płynąć, piękny sen definitywnie się skończył, zgasło niebiańskie światło. Odeszła.

yaqb : :
cze 21 2003 Mirror
Komentarze: 1

Czasem za późno jest na refleksje,
na próżno idą smutki i płacze,
stoję przed wyrzeźbionym tekstem,
wiem że już nigdy was nie zobaczę.

Obrazy w pamięci, zachowam na zawsze,
piękne wspomnienia, cudowne chwile,
już nic nie widzę, nie patrzę,
smutek w mym sercu, kłuje jak szpile.

Jaki okrutny los być potrafi,
jednym ciosem odbiera marzenia,
stawia prędko nagrobny napis,

okrywa istnienie barierą cienia,
znika materii tryumfalny afisz,
pokaże cząstkę ludzkiego istnienia.

yaqb : :