lis 24 2002

Rolnik (1)


Komentarze: 0

W zielonym pokoju, zawarte me życie,
wiecznie wplątane zielone liście,
w całe istnienie, nić mego żywota,
tak absorbuje, jak szelest w banknotach.
W nosie ten zapach, jak prąd mnie kopie,
a dookoła wielkie konopie,
Czy Purple Haze, albo White Widow,
jak szczyty Tatr, tak piękny to widok,
Budzę się rano, komórka dzwoni,
nie mówię nie, bo jestem rolnik,
do akcji gotowy, bez bólu głowy,
świeży i zdrowy, jak Jogobella, tak owocowy,
jest stuff, który dostarczam ludziom,
najlepszą w mieście, dysponuję grudą.
Więc jeden telefon i się zaczyna,
od drzewka szczęścia, gałązkę odcinam
Złoto przywdziewam i ruszam na łowy,
w mojej kieszeni tylko banknoty
nie żadne monety, lipne blaszaki,
wsiadam więc prędko na mój motocykl,
odpalam potężne me Kawasaki,
Prędkość prawdziwa, tutaj uwierzcie,
Dwieście czterdzieści i jestem na mieście,
stoją frajerzy, łapy jak kleszcze,
Nareszcie, macie i bierzcie,
Czterdzieści gieta, a czas ucieka,
dawajcie kasę chłopcy, nie zwlekać,
Tu komplikacja, bo gnida piekarz,
wyciąga kosę i tylko czeka,
to mnie nie rusza, jak dobry ślusarz,
klamkę wyciągam, za spust poruszam,
palcem i już po walce,
tak przeźroczysty jest jak na kalce,
ten drugi, oddaj wnet śmieciu długi,
nie wciskaj kitu, że nie masz na szlugi,
bo zaraz kula, przewierci wasze mózgi,
chcesz to masz, posmakuj rózgi,
nie zważam na bluzgi, pociągam jeszcze raz,
pocisk wypełnia głowę, jak gaz, kopalnię,
tak miało być fajnie, zapomnieli o konkretach,
przypomni im pewnie moja Beretta,
czterdzieści gieta, baniek dwanaście,
holender ziółko, no właśnie,
chyba sobie machnę, zielone krzepi,
leczy zielone, mam flotę w kieszeni,
mam przecież kabonę, bibułę kręcę,
a ganja w środku, Zippo w mej ręce,
a ja chcę więcej, niż cztery hity,
lufa jak Kalaschnikov nabity,
nie zawikłana taka jak PIT'y,
prosta, kunsztowna i szklana zarazem,
ależ się tutaj teraz zesmażę.
Po kilku chwilach, trip wielki nadchodzi,
me Kawasaki, chłodnica chłodzi,
więc wsiadam i kręcę, otwieram przepustnicę,
na jednym kole mijam ulice,
ze świateł startuję, ścigam się z mercem,
piętnaście tysięcy, zaraz wykręcę,
czerwona strefa na moim liczniku,
wrzucam więc trójkę, no i bez kitu,
pędzę przed siebie, a towar w głowie,
dobry materiał, poprawia zdrowie,
prędkości się robią już wybuchowe,
i tak jak trotyl, jak metan w płomieniach,
się sytuacja w mig pozamienia.
I już przy drinach, przy Heinekenie,
na barze Tequila, SQN'a czuć w tlenie,
następnie przysmak, mocny jak Bismarck,
Bacardi z colą, płynie jak Wisła,
wprost do gardła, jeden za drugim,
szybko się kończy jak w paczce szlugi,
nie trzeba mówić, bo żadne długi,
mnie się nie imają, tak szybko jak zając,
ode mnie uciekają, szastam banknotem,
tak błyszczę złotem, z roślin mam flotę,
i jak w U-Boocie na boki się kiwam,
w mózgu kotłuje wypita Tequila,
choć czas umila, to tylko chwila,
otwieram piwa następne, już prędzej pęknę,
niż dam się na parter sprowadzić,
schlastałem browarem garnitur Armani,
i nagle na zewnątrz, z moimi kompanami,
to nic że jestem taki najebany,
przekręcam kluczyk, bas się unosi,
jedziemy do mnie trzeba coś skopcić,
manetka do siebie, wzrastają obroty,
nie żadne kłopoty, szybko jak strzał groty,
przemierzamy miasto, wokoło światło,
neony błyszczą jak stroboskopy,
jak karuzela w cyrkowe środy
postój na stacji, w kanonach mody,
Pijemy Smirnoffa, palimy holendra,
nagle zza winkla, niebieska menta,
wyczaił sorta, zaraz coś ściemnia,
Papier z hologramem załatwił sprawę,
i jeszcze na stację, po irlandzką kawę,
czarną tak, jak dobra gruda,
alkoholową jak mocna wóda,
przy odrobinie szczęścia,
do domu wrócić się uda,
tam na mnie czekają cudowne uda
uwierzmy w cuda, psychika miękka,
nie będę prędkości się lękał,
w domu panienka, i tylko czeka,
będzie uciecha, przekręcam więc kluczyk,
jakby dla draki, i znowu słyszę,
jak warczy Kawasaki, z miejsca ruszam,
wyskok na drogę, beemka z tyłu została srodze,
wnet Nokia, przerwała sielankę,
słuchaj człowieku, przychodź na szklankę,
znajomy głos i chęć działania,
w tunelu zawracam, szybkę zasłaniam, w kasku,
o słońca brzasku, jestem w potrzasku,
nie mam paliwa, szukam kontaktu,
W Communicatorze, naprędce, numery znajduję,
dzwonię po ziomków, mnie odholuje,
któryś na pewno, trafiam wnet w sedno,
przyjeżdża Wrangler, z tyłu mój motor,
British Petrolium, dam uciec banknotom,
i skończył się kłopot, pełny jest bak,
płynę jak potok, szybko do celu,
wyprzedzam frajerów tak wielu,
wpadam na banię, w mych uszach bity,
wesoło wkoło, stuff znakomity,
już jestem nieco Olmecą podpity, jadę,
nie chcę być znowu przez pały nakryty,
znów motocykli słychać silniki,
zaraz do domu, wszystkiego chcę być syty,
dzisiaj, obrotów nie zliczaj,
prędkość jak sokół i w oka mgnieniu,
jestem na miejscu, brak mi jest tlenu,
wychodzę na górę, pokój otwieram,
wesołym okiem na nią spozieram,
ona się śmieje, i wszystko wiadomo,
otwieram Durexa i będzie wesoło!

yaqb : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz