lis 24 2002

Rolnik (2)


Komentarze: 0

I znowu dzień na mnie, czeka pracowity,
chcę w uszach swoich, usłyszeć bity,
wnet na Technicsa zarzucę płyty,
rym znakomity, tym się chcę raczyć,
zielonym tlenem, każde palenie zawsze docenię,
łyk Bolsa z rana, jak tęcza się mienię,
jeszcze szklaneczka i tak jak cienie,
pomknę załatwić kolejny interes,
łańcuch na szyję, brzęczą karaty,
w moich kieszeniach zielone baty,
dla drobnych leszczy, transfery małe,
a po południu u ruskich balet,
konopie palę i to mi pomaga,
to pozytywnie do życia nastraja,
żegnam kobietę, na motor wsiadam,
kluczem w stacyjce, naprędce odpalam,
obroty do góry, bas dudni w uszach,
ja szybko ruszam, a moja dusza,
Bolsem wypitym się inhaluje,
świetnie się czuję, jak Dalajlama,
spaliłem niedawno, troszeczkę skana,
przez życie mi dana, mocna pozycja,
nic mi nie zaszkodzi, nawet prohibicja,
z Triadą zawarta, krwawa koalicja,
dziara na ręku, los mój odkrywa,
taka prawdziwa jak Eiffla wieża,
na Kawasaki, miasto przemierzam,
cały mój towar jest z cyklu mega,
już widzę leszczy, zwykłe dzieciaki,
w zielonym smutki, oczy jak maki,
czerwone, dajcie kabonę, trzy zero za gieta,
na kasę ręka ma czeka,
macie tu zioło, będzie wesoło,
a ja uciekam, znowu na mieście,
Nokia wibruje, no i nareszcie,
ruscy na transfer, gotowi na ósmą,
to nie za późno,
chcą pohandlować kilową grudą,
nie ma problemu, dwadzieścia patoli,
będą się szkolić, a ja przysmolić, idę,
hasz wnet popiję, zielonym piwem,
Heineken w dłoni, w drugiej fifisza,
smakiem zachwyca, nie żadna lipa,
zielony motor, odpalam z kopyta,
jadę ulicą, pojazdy mijam,
pęcherz mnie ciśnie, opróżnię kija,
zza pleców głos, mnie informuje,
w parku się nie leje, pojazdów nie parkuje,
moja riposta, czysta i prosta,
po udzie kosa, nie dałbym grosza,
za takie ścierwo, dam upust nerwom,
butem pożegnam, czysty jak Perwoll, mocny,
jak Duracell, na motor wsiadam,
pędzę, jak millenijne race,
do domu po towar i dalej zobaczę,
oczy czerwone, takie jak raczek,
do kurtki siedem, z haszyszem paczek,
w ręce filis, jak Lincolna baczek,
Zippo srebrne, jak cement z taczek,
do nosa tabaczek, i trawy pakiet,
dla ziomków na imprę, im obiecałem,
najpierw do ruskich, krzywo jak kabel,
plan taki przejrzysty jak diadem,
królowej Elżbiety, same konkrety,
i tylko kretyn, tego nie rozumie,
pojąć nie umie, w swojej zadumie,
i jeszcze tylko potrzebny do szczęścia,
mój Desert Eagle, dla bezpieczeństwa,
ja nie wymiękam, kluczyk przekręcam,
benzyna w baku, płonie przy dźwiękach,
wielkiego silnika, wnet z oczu znikam,
lecę jak Ikar, i Dedal, sorta zaraz sprzedam,
to dla mnie jak medal, wielka satysfakcja,
kasa w kieszeni, a później libacja,
racja, bo lepsza kompensacja,
już widzę merola, dobra jest akcja,
Sasza i Borys, jak korporacja,
za sobą stoją, stanowią prawo,
wnet z motocykla, zeskoczę żwawo,
wyciągam paczki, z czarniutką trawą,
biją mi brawo, z uśmiechem ironicznym,
Borys z walizką, i z twarzą czystą,
mówi spasiba, na boki się giba,
za młodu kolano miał przestrzelone, biorę kabonę,
i załatwione, teraz impreza,
i na nią desant, przypuszczam,
zielony stuff, jak Kampinoska Puszcza,
zielone płuca, tył motocykla z piskiem zarzucam,
w mózgu mym gruda, kotłuje jak szatan,
skręcę wnet bata, razem z ziomkami,
zapalcie z nami, i sztuki fajne,
wnet do sypialni, gorące jak palnik,
dmucham jak Halny, melanż totalny,
i jeszcze spalmy, po machów kilka,
browarów skrzynkę, ze szprychą na stronę,
wesołą mam minkę, to może winkiem,
teraz się raczę, zaraz Metaxa,
w Tequili robaczek, do góry skaczę,
jak Artur Partyka, następną pannę mykam,
palę już szczyta, w innym pokoju,
nie dla oldboyów taka zabawa,
siarczysta impreza, normalna sprawa,
Kolejnym się raczę, otwartym winem,
potrącił mnie przechodzień,
Johnny Walker, miał na imię,
tak absorbuję jak witaminę, promile,
i kanabidol, lubię się raczyć,
taką witaminą, a chwile płyną,
otrzeźwieć trzeba, po kilku chwilach,
faza idzie mega, panienki trzeba,
kolejny raz, pójdę na piętro,
odepnę pas, po akcji udanej,
na Kawasaki, narazie chłopaki,
Tissot nie kłamie, idę mej damie,
zapewnić przyjemność, ulicą ciemną,
dwa osiem zero, niech inni miękną,
i dzień udany, jakby nie było,
dużo się w płucach moich paliło,
tak miło zleciały chwile,
a teraz ja, czas jej umilę,
w mym ręku bilet, otwieram sypialnię,
wesoły śmiech słyszę, dziś będzie fajnie!

yaqb : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz