lis 24 2002

Rolnik (3)


Komentarze: 2

Świtem kolejnym w domu się raczę,
boli mnie głowa, nazwij to kacem,
odpalam jointa, skręcony jak robaczek,
lecę w przestworza jak ratunkowe race,
dzisiaj mnie czeka trudniejszy biznes,
dla ruskich zawieźć konopie zajebiste,
smaczne i czyste, aromatyczne,
tak pompatycze, jak średniowieczny rycerz,
Czarny Zawisza, taki jak klisza,
skręcę wnet spliffa, to moje śniadanie,
dym inhaluję, ależ szamanie,
mój panie, nic mi się nie stanie,
ładuję magazynek, zapijam szampanem,
ubieram złoto i kamizelkę,
dla kul niezniszczalną tak jak Supermen,
z atencją wielką wyciągam skana,
w ilości, sześć i pół kilograma,
nie ma wała, przesyłka cała,
do adresata dotrze, nie tak jak Małysz,
skacze na pocztę, na Kawasaki,
przejedzie miasto, choć będzie ciasno,
na kulach imię me wypisane, to mój interes,
to mnie jest dane, żegnam więc pannę,
rozluźnić się trzeba, zażywam więc,
codziennego chleba, palę Afgana, później Maroko,
i widzę sztukę, wpadła mi w oko, posłuchaj foko,
może na stronę, po kilku chwilach,
wszystko skończone, biorę mamonę,
no i na Tyskie, wkręcam się bluntem,
w klimaty zajebiste, niebo przejrzyste,
dogrzewa słońce, a ja jak zające,
skaczą po łące, na Kawasaki, gumy zakopcę,
na miejsce dotarłem, nikogo nie ma,
i nagle jakby rozstąpiła się ziemia,
merol przyjeżdża, wypłoszył zwierza,
okiem przemierza, jak ochroniarz Papieża,
wysiada ekipa, jak na talerzach,
zdawkowe powitanie, przejdźmy do sedna,
ty daj nam towar, a my w dwusetkach,
całą ci kwotę wnet wypłacimy,
zaczęli skrzeczeć, podobnie jak winyl,
Borys z walizką, jak ziemia czarną,
choć było parno, skupienie jaźni,
i rozszerzenie mej wyobraźni,
mi pozwoliły przerwać swój pogrzeb,
nie dały nagle ukąsić się kobrze,
bo widzę z tyłu, Sasza jak snajper,
za spust już szarpie, wyciągam kartę,
a jest nią as, nie dam wałować się któryś raz,
choć cios potężny z nóg mnie powala,
nie dam honoru swego tak szargać,
Beretta w mej dłoni, wnet kula w skroni,
jak po dyspepsji już leży Borys,
a ja do akcji, następnej skory,
wnet kula Saszę, sprowadza na parter,
dobrą miałem kartę, nie bierz tego żartem,
nie odpędzisz tego, jak senną marę,
choć dalej mam wiarę, to szanse moje małe,
wypada z merola, goryl z Kałaszem,
a za nim drugi, będą żreć paszę,
następne kule, powietrze przewiercają,
następne zwłoki ściółkę zasilają,
i nagle ból, krew bucha z kolana,
leżę na ziemi, widzę Iwana,
z miną wesołą przykłada giwerę,
odejdź do piekła, bucu w cholerę,
i kule opuszczą obydwie lufy,
udam że widzę wszystkie te ruchy,
i żadnej skruchy nigdy nie wyrażę,
Iwan na ziemi, ja sobie marzę,
sekundy mijają, świeczka dogasa,
zza pasa, wyciągam sztylet,
i tylko chwilę, ja się nie mylę,
nie rosnę w siłę, znam się na tyle,
wyciągam jointa, zostawiam w tyle,
wszystkie te sprawy, może tak było,
tylko dla zabawy, zaciągam raz,
drugi i trzeci, chmura wnet leci,
i tak jak dzieci, tutaj się cieszę,
jak film zaraz zniknę, jak Miller Leszek,
ja jednak wierzę, że warto było,
oglądam mą dziarę, Triady Indigo,
tak fioletowo, błyska jak Borygo,
słyszę bas Ninja, na wolnych obrotach,
nie myślę nawet o tych banknotach,
kiedyś trzeba było, myśleć o kłopotach,
i koniec knota, ogień wygasa,
sztyletem w ręku, przecinam nitkę,
plany się kończą, słyszę modlitwę.

yaqb : :
30 listopada 2002, 19:25
Cieszę się, że się podoba :)
mój szaro-złoty blog
24 listopada 2002, 21:17
trochę duuużo tego,ale cieeekawe nie przeczę

Dodaj komentarz