Najnowsze wpisy, strona 6


lis 24 2002 Kolejka
Komentarze: 0

I tak już od niepamiętnych czasów, nieodmiennie królował Wielki Słonecznik. Życie łąki z powodu braku rozrywek, kręciło się wokół melanży, czasem zresztą dosadnych, w większości organizowanych przez słonecznika, niedaleko zakamuflowanej meliny Łamliwych Nasturcji.
Tak samo i dzisiaj, słonecznik lekko zmięty, ale jednak skory do działania, mając w perspektywie mały melanżyk, zaczął organizować imprezę. Kroki swe, skierował najpierw do najlepszych pijackich kompanów, Krępego Bratka i Spękanego Tulipana.
- Siemano Panowie! Jak tam samopoczucie?
- Oj niedobrze stary, strasznie jestem zmięty - odparł wyzierając lekko z barłogu Tulipan.
- Trzeba by przestać z tymi libacjami - wtrącił wcale nie mniej zmelanżowany Bratek, kołysząc się w nietrzeźwości, na rannym zefirku.
- No bo ja właśnie w tej sprawie, do was, pijemy coś dzisiaj?
- Jak już pić to porządnie - przebudził się Tulipan, sproś te ładne różyczki i możemy sobie popić.
- A ty Bratku, jesteś chętny?
- Nooo dobra, ale jutro już nie... - z przekorą w przepitym głosie odparł Krępy Bratek. Pełen animuszu Słonecznik, postanowił zebrać większą ekipę. Kroki swe skierował do ośrodka życia towarzyskiego łąki - Aleji Róż. Kiedy już tam dotarł zobaczył roześmiane lilie i bezrdanie śpiącego Gerbera. Tamci natomiast widząc groźnego Słonecznika, zerwali się na równe nogi.
- Witaj Słoneczniku, jak tam po imprezie? - grzecznie zagadał Gerber.
- Jakoś leci Gerberze. Słuchaj, może byś przyszedł na libacyjkę dziś wieczorem?
- Chętnie Słoneczniku.
- Acha i wy też przyjdźcie lilie.
- Naturalnie Wielki Słoneczniku, jak zawsze.
Kiedy Słonecznik odszedł, Gerber zaczął pomstować.
- I znowu on, przecież nie chce mi się tam iść, znowu zaliczę zgona i co.
Tymczasem Wielki, poszedł werbowań następnych kompanów, Ostrego Kaktusa, Piękne Różyczki i będącego wiecznie pod wpływem wszelakich używek, Krokusa. Z wszystkimi poszło mu gładko, tylko Krokus stawiał opór.
- Cześć Krokusie, jak tam? - zaczął rozmowę Słonecznik.
- Ależ jestem najarany! - wesoło podśpiewywał Krokus, jakby nie słysząc jego słów.
- Krokusie, może być przyszedł na imprezę - nagabywał nie znosząc sprzeciwu.
- Ale było palonko, zjaraliśmy się z nasturcjami, ależ filmy! - chichotał. Słonecznik postawił sprawę jasno.
- Idziesz czy nie, pajacu?!
- No przyjdę, mówię przecież, co się tak denerwujesz - odparł lekko urażony Krokus.
Słonecznik miał już kompletną ekipę do melanżowania, teraz pozostało tylko załatwić coś do picia. Skierował swe kroki do meliny, nasturcji, które słynęły na łące z najlepszego piwa i spirytusu, naturalnie bez akcyzy. Zakołatał do drzwi zasuszonym żukiem i po chwili ukazała się piękna roznegliżowana nasturcja.
- Hej, Słoneczniku, czego potrzebujesz tym razem?
- Witaj kochaniutka, to co zwykle.
- Poczekaj moment, mój Adonisie!
Kiedy wróciła i wręczyła mu pakunek a nielegalnym alkoholem. Słonecznik, który zawsze ubóstwiał Nasturcję nigdy nie domyślał się, że ta bazując na jego zauroczeniu, oszukiwała go na alkohol.
- Zgadza się mój Słonecznisiu? - słodkim głosem zapytała.
- Na pewno się zgadza złociutka, to pa idę już.
- Papa!
I wszystko już było przygotowane do wieczornej libacji...

[KILKA GODZIN PÓŹNIEJ]

...Impreza powoli zaczęła się rozkręcać. Goście schodzili się kolejno, a Słonecznik, jak dobry ojciec, witał każdego z osobna. Pierwszy zjawił się Gerber, a zaraz za nim Lilie.
- Witajcie, zajmijcie miejsca i częstujcie się! - gromkim głosem huknął.
Niedługo później wtoczył się Krokus. Z tym Słonecznik nawet nie dyskutował, nigdy nie żywił do niego sympatii.
- Cześć Krokusie, siadaj proszę.
- Dzięki ziomuś! - zaśmiewał się Krokus.
Niedługo też trzeba było czekać na największych po Słoneczniku, melanżystów łąki - Tulipana i Bratka, którzy coś chyba wcześniej popili, jak można było łatwo wywnioskować z ich zachrypływ głosów.
- Siema Słoneczniku!
- Witajcie kompani, siadajcie...
- Witaj Słoneczniku. - w tym samym momencie przyszły Piękne Róże.
- Cześć Ślicznotki - z uśmiechem na ustach odparł.
Za moment wpadła też zziajana Nasturcja.
- Przepraszam, za spóźnienie, możemy zaczynać.
- Możemy zaczynać - powtórzył Słonecznik.
- MELANŻUJEMY! - rzucił, jakby bojowe, hasło.
Nie trzeba było długo czekać, szybko się zaczęło. Tulipan, dorwał się do zasobów spirytusu, oczywiście bez akcyzy, i wielkimi haustami pociągał z gąsiora. Zaraz za nim wierny towarzysz Bratek, zasysali wielkimi łykami, jeden po drugim. Słonecznik wielce zadowolony otworzył browara, zaraz przysiadły się Lilie.
- Przepraszam, Słoneczniku poczęstujesz mnie papierosem?
- Jasne - odpowiedział słonecznik wyciągając szlugi bez filtra.
- Dzięki. - uśmiechnęły się Lilie, po czym odeszły do Krokusa,
który delektował się już piątym browarem. Zaraz obok niego Nasturcja z Gerberem, tonąc w spirytusie bez akcyzy, tonęli w uściskach, jedynie Róże kunsztownie popijały własne wino. Zaraz znaleźli się i adoratorzy, pijany jak bela Krokus, zagadał.
- Czeeeść Różyczki, co słychać?
Nieco zdeprymowane Róże, z rumieńcem odparły.
- Śmiesznie jest.
- A możeee was baaaardziej rozweseeelić? - ironizował.
Róże zaczerwiniły się, łyknęły winka i razem z Krokusem gdzieś zniknęły. Natomiast Tulipan, ledwie trzymał pion.
- Kuuuurwa, ale popiłem, Bratek, jeszcze baaaaanieczkę?!
- Prostee! - chrząknął, równo przepity Bratek.
Łyknęli obaj siarczyście, aż nagle Bratek, zupełnie niespodziewanie, zmorfował dziwną konstelację na ziemię.
- Bratkuuuu! Ty....ty...ty wieprzu! - napomniał Słonecznik.
- Słaby z ciebie zawodnik - śmiał się Gerber popijając spirytus browarem. Słonecznik, wychylił kolejną banię i gdzieś zniknął.
Tulipan, po kolejnej bani wywrócił się i zaliczył zgona.
Tymczasem zaspokojony Krokus wyłonił się z Różami. Czegoś mu brakowało, stanął więc na środku i krzyknął.
- Hej hej, a może jakieś palonko?
Wtrącił się Słonecznik.
- A skąd weźmiesz palonko, przecież pomidora-dilera, poszatkowali w zeszłą niedzielę.
- Proste, że nie do niego! Pójedziemy tam za miedzę i tam rośnie Zielona Konopia, pogadamy z nią i będzie palonkooooo! - zachichrał.
- Może kuuuuurwaaa byyyć! - wtrącił Tulipan, budząc się po zgonie.
Po chwili cała ekipa, była gotowa do eskapady. Kiedy doszli na miejsce, zastali Olbrzymią Konopię śpiącą.
- To może weźmiemy trochę i uciekniemy - szepnęły nieśmiało Róże.
- To dobry plan - zaśmiał się potęznie zmelanżowany Bratek.
- Dobrze, urwę troszkę tylko cicho! - mruknął Słonecznik.
Podszedł do Konopii i energicznym ruchem urwał parę liści. Obrócił się i cichutko zaczął wracać, kiedy nagle, powietrze przeszyło głośne beknięcie Kaktusa, który dotąd wogóle się nie ujawniał.
Wnet Konopia obudziła się i dzikim głosem ryknęła.
- KTO MI URWAŁ NOGĘ?! - rozjuszona chciała się zerwać i gonić złodziei, ale pozbawiona nogi zrezygnowała. Uciekinierzy dotarli z powrotem na miejsce melanżu.
- To co palimy? - wesołym i przepitym głosem, zapytał Kaktus,
- Głupcze, przez ciebie o mało nie umarliśmy! - ryknął Słonecznik.
- Przepraszam wyrwało mi się!
- Nie kłóćcie się, zapalmy. - dodał Krokus.
- Dobra, dajcie papierosy, zmieszamy z tytoszem.
Po chwili ktoś przyniósł papierosy.
- A bibuły? - zmatwiony zapytał Gerber - jak skręcimy spliffa?
- No macie, zdenerwował się Słonecznik, poświęcę się - powiedział wyrywając liścia z korony.
- Z tego skręćcie.
Wprawiony Krokus, skręcił blanta, gabarytami przypominającego rożka Algidy. Odpalił zaciągnął się potężnie i podał dalej w prawo po okręgu.
I każdy załapał się na kilka wielkich machów. Za chwilę, zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
- Hehehehehehe - przerwał milczenie Słonecznik.
- Hehehehe - wtrącił Gerber
- Hahahahahaha - przerwały Róże
- Hihihihihihihi - zaśmiała się Nasturcja.
I tak bez końca, po chwili jednak Tulipan zaczął panikować
- Kurwa, ja nie widzę!!!
- Eee tam bzdury gadasz....ty...faktycznie ja też nie widzę - wrzasnął spanikowany Bratek. Nagle Słonecznik zaczął się okropnie śmiać.
- Hahahahahahha, zwałowałem was, to był metanol, hahahahahahahahah!!!
- Ale Słoneczniku, ty też to piłeś, wszyscy to piliśmy, ze zgrozą powiedział Krokus.
- Hahahahahaahahahahhahaha, trudno, trudno! - śmiał się szatańsko Słonecznik.
- Hehehehehehe - wtórowały mu rośliny.
I chociaż nadchodził ranek, to słońce nie wychodziło, zaczęło się ściemniać. Skończyła się libacja, skończyła się na zawsze. I odtąd rośliny głosu nie mają.

yaqb : :
lis 24 2002 Happy Grow
Komentarze: 0

Lato tak piękne, pogodą urzeka,
nie ma co robić i na co czekać,
co może sobą zaabsorbować,
jakim zajęciem, się można delektować,
odpowiedź prosta i oczywista,
roślin hodowla tak zamaszysta,
na szeroką skalę taka przyjemna,
nikt już nie będzie mi spraw zaciemniał,
ciemne jak Porter, być muszą nasiona,
selekcja wstępna i już odłożona,
sterta tych lepszych, klasowych prawie,
znajdziemy miejsce, o może tam w trawie,
daleko od drogi ten teren zarazem,
i fajnie tak w trawie hodować trawę,
choć prawie, minutę od drogi się idzie,
i bolą nogi, i w głowie świszcze,
to warte czyny są poświęcenia,
trzeba to miejsce trochę pozmieniać,
wyrywać chwasty, przekopać ziemię,
tu trochę urwę, tutaj coś zmienię,
przemieszam wnet glebę z czarnoziemem,
wstępnie podleję, nasionka wrzucę i mam nadzieję,
na plon obfity, wielki, olbrzymi,
by stuffu starczyło nam aż do zimy!

yaqb : :
lis 24 2002 Cykliczne Przygody
Komentarze: 0

- "No to co mięsiwko może jakąś sesję?" - euforycznym głosem zaproponował niezwykle wypasiony jak na swój status, pulpecik.
- "Eee tak z rana, człowieku, ty jesteś jakiś wypaczony, te sesje są ci już niezbędne do normalnego funkcjonowania" - odparł zdegustowany pomysłem towarzysza kotlecik.
- "Wężyk już leży chory, niedomaga, przez ciebie 'fi' mu się znacznie zmniejszyło, co ty sobie wogóle wyobrażasz?!" - wtrącił mocno już zdenerwowany Świński Udziec w galarecie.

I tak codziennie, każdy poranek rozpoczynał się równie osobliwymi dialogami, trzej kompani wiecznie przesączeni substancjami znacznie zmniejszającymi odświeżanie wertykalne, borykali się po świecie i wynajdywali różności, z których szydzili. I tym razem nie mogło być inaczej, tułali się w bliżej nieokreślonej okolicy, Pulpecik oczywiście dobrze napompowany po siarczystej sesji, dumny ze swoich osiągnięć, począł namawiać.
- "Hej, a może byśmy zrobili jakieś bydło? Co? Proszę was!"
Jako że kompani nie byli zbyt przychylnie nastawieni do takiej inicjatywy, obrażony pulpecik postanowił samemu zorganizować jakieś osobliwości. Wybór jego padł na samotny rower pozostawiony pod szarą i odrapaną schodową klatką. Chwiejnym krokiem czmychnął w jego kierunku. I dopiero z bliska przekonał się, że nie jest to rower zwyczajny. Na bagażniku, chybotała wielka skrzynia, przy przednim kole wystawały enigmatyczne śruby, a przy pedantycznie srebrzystej kierownicy widniał dumny napis "MD Properity", od roweru wiało anielską wręcz chwałą. Zachwycony pulpecik układał w głowie plan. Tymczasem z klatki wysunęły się dwie postacie. Pulpecik skrył się za winklem i zaczął dywersję. Jako że dziwne postacie posługiwały się jakimś technicznym slangiem, mięsny zbitek zrozumiał jedynie ostatnie zdanie.
- "No Mario to jak zwykle będziesz o 19.50?"
- "Tak Grzesiu i pozdrawiam serdecznie wszystkich moich znajomych!"
- "No to dobrej nocy Mario!"
I rozeszli sie w przeciwne strony. Nagle pojawił się Świński Udziec w galarecie.
- "I jak to wyczaiłeś, mały dywersancie!" - zachrypłym od tanich DITów głosem zagadnął Udziec. Jednak Pulpecik jakby nie słyszał, złośliwym wzrokiem wpatrywał się w rower.
- "Czemu ja nie moge mieć takiego?" - natarczywie pytał sam siebie.
- "Bo nie umiesz apgrejdować!" - pokpiwał Kotlecik, który równie niespodziewanie pojawił się jak i zniknął. Jednak wtedy, Pulpecik był znacznie bardziej zdeterminowany, niż by się komuś mogło wydawać.
- "Jak nie będę miał rowera, to przynajmniej sobie wezmę tą cholerną skrzynkę!" - wrzasnął w dzikiej furii.
- "Hehehe no dobra, Udziec, pomóż nam bierzemy to tałatajstwo!"
Jednakże rower, niestamowicie wytrzymały na próby dewastacji, był zarazem niesłychanie stabilny z powodu precyzyjnego naddatku balastu, kompanom nie udało się przewrócić bicykla. Wielce zafrasowani usiedli pod klatką. Udziec, pasjonat dewastacji klatek, mile zaskoczony, natychmiast zabrał się do skrupulatnego odłupywania tynku i podpalania domofonu. Tymczasem Pulpecik i Kotlecik, żłopiąc powoli Wojaka, rozprawiali co czynić dalej. I nagle Kotlecik, jako że miał zdecydowanie mniej zdegradowane neurony, wyskoczył w górę z wielkim impetem.
- "EUREKA!" - i niczym Euklides, postanowił wykorzystać prawo wyporu.
Jak uradzili tak też zrobili. Udziec wyciągnął zza pazuchy mały jękliwy wężyk, o malutkim 'fi'. Wężyk zaczął piskliwie syczeć.
- "Ojj nie, schlapiecie bonusem, ojj niee!". Ale na nic się zdały jego protesty. Pulpecik wziął kilka głębokich oddechów na rozgrzewkę, następnie podłączył się do wężyka niczym do wtyczki plug'n'play, a Kotlecik dmuchnął z całych sił i niczym Tajfun, wkompresował powietrze.
Pulpecik mocno zabulgotał w konwulsjach i z olbrzymią mocą zadął w srebrzysty bicykl. Niebo i Ziemia, stały się czasowym amalgamatem, powietrze wypełniła woń kapusty z kaszą. Niezniszczalny bicykl z łoskotem obił się o płyty chodnikowe. Zadowoleni kompani, zdjęli prędko skrzynkę z bagażnika, a złośliwy Udziec kopnął z takim impetem, że aż wygiął się wachlarz przeciwbłotny. Wtem usłyszeli kroki, oprócz dwóch znanych im z poprzedniego spotkania postaci, pojawiła się także trzecia przysłonięta olbrzymim kapturem uniemożliwiającym identyfikację. Kiedy postać, najprawdopodobniej posiadająca najwyższą rangę spośród grupy zawyła jak Biały Wilk.
- "Ojeeeeeeej! Mój rower!". Postać o ewidentnie mniejszej rozpiętości wertykalnej, zafrasowała się straszliwie. Łzy zaczęły spływać po ich strudzonych policzkach, tylko postać w kapturze zachowała grobową ciszę. W tym czasie kompani rozpracowywali skrzynkę. Kotlecik, szybkim ruchem otworzył klapę i ich zdumionym oczom ukazał się Wielki Bożek AKU. Udziec szybkim ruchem schował Bożka za pazuchę, tymczasem Człowiek o mniejszych gabarytach, chlipiąc i pociągając nosem zapytał przybysza w kapturze.
- "I...i co...i co on teraz powie mamie?!", zaraz później zalał się łzami wielkimi jak tury i już nic nie mówił. Najstarszy rangą w kompletnej stagnacji, zacisnął wątłą pięść.
- "Ja im dam popalić, huncwoty, nicponie, do diaska!". Lecz wtem nastrój grozy przerwał człowiek w kapturze.
- "Dobra ja idę grać, miałem tylko na szluga wyjść". Pulpecik po głosie poznał nieznajomego.
- "Tttto on!....To ten który dmie w miechy! Uciekajmy!". Wszysy towarzysze, natychmiast ulotnili się z miejsca zbrodni. Uciekali już ładny kawałek czasu, kiedy nagle z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz.
Kiedy tylko pierwsze krople dosięgły Udźca, Wielki Bożek AKU, zamanifestował swoją obecność, skopał Udźca, następnie Kotlecika i Pulpecika i zdezintegrował się jak indiański szaman. Tymczasem najstarszy rangą, wolnym krokiem wszedł do odrapanej przez Udźca klatki.
- "To już koniec....moje życie straciło kolory...to Apokalipsa!". I wtedy zupełnie nieoczekiwanie, z nieba zaczęły spadać kolorowe telewizory z kineskopem płaskim jak szutrowe nawierzchnie Rajdu Akropolu.

yaqb : :
lis 24 2002 Sytuacje
Komentarze: 0

Takie jest życie, mnogość sytuacji,
nie sposób nie przynać mi racji,
że czasem uderza jak bokser w akcji,
czasem różami też bywa usłane,
nigdy jednoznaczne, zawoluowane,
nie takie proste, jak się wydaje,
żeby mu sprostać na głowie stajesz,
świat nie kolorowy, jak z Andersena bajek,
zmieniasz ciągle maski, stale udajesz,
życie unosi cię ponad krajem, stale,
czy w chwale, czy w upokorzeniu,
sam zadecydujesz, pomóż mu w stworzeniu
kreuj osobowość, tylko pozytywną,
choć palcem byś kiwnął, żeby coś zmienić,
żeby się wydostać spod ciemnych promieni.

yaqb : :
lis 24 2002 Libacje
Komentarze: 0

Tak to się stało, wesołe klimaty,
imprezy domówki, z zielonym baty,
dużo ich było, tak w każdym czasie,
piątek, sobota, pytanie jaracie?
i weź pamiętaj by wziąść zielone,
spoko, ja wezmę na browar kabonę,
mam brykę, fachowo skończone,
te wszystkie akcje, melanże rozliczne,
te bardzo częste konsternacje mimiczne,
po sophii i dwóch browarach mocnych,
tak oscylujesz jak żul pod nocnym,
dobrze, że Saxo, wtedy było,
bo się skończyło, zupełnie przyzwoicie,
szkoda, że cienko było z bitem,
zupełnie inaczej się mają sprawy,
gdy na imprezę jak podmuch żwawy,
Moet, zarzuca swoją Skodziszą,
nie delektujmy się zatem ciszą,
Moet, nas nie dołuje dichem,
odjedzie z pichem, z każdych świateł,
i bardzo się często zaciąga batem,
jak każdy z ziomali, dym inhaluje,
wnet moc poczuje i dziwne się dzieją rzeczy,
bo nikt chyba nie zaprzeczy
śmiał się z koguta i dymem leczył.
Zupełnie się sprawy inaczej mają,
gdy się do 100py ziomki wbijają,
jarają, on też zawsze jest chętny,
i wnet się wkręca w zielone odmęty,
a później, gdy faza się kończy,
zdejmują go czasem, jak plakat wyborczy,
tak wyborowo, jak wyborowa,
często bywa inwencja nowa,
bo ciężka głowa, na drugi dzień,
weź i wreszcie to zmień,
bez ściem, szamać mi się chce,
zarzuć no chleb, takie bywają jarania symptomy,
rozbij więc grudę, rozdziel na człony
przynajmniej gramowe, nie nowe,
tak czarne jak noc,
na pewno będzie taka pamiętna, jak na 18-stce Yaqba i Seqa,
ty nie wymiękaj, do samochodu się nie chowaj,
zmień swoje słowa, inna mowa i nie na marne,
ja nie upadnę, jak na pewnej imprezie,
na beton na chodnik i leżę, koło przystanku,
niczym w Koninkach, lanie na ganku,
pamiętam też dobrze, zakupy nocne,
tak mało floty, w Tesco z rozgłosem,
o drugiej w nocy jak samolotem,
przepisów drogowych nagminne łamanie,
tak jak nagminne jest bluntów jaranie,
czerwone światło, żadna przeszkoda,
bo jedzie Moet i jego Skoda,
przemknął z impetem, chyba czterdziestką,
śmiali się wszyscy z tego jak dziecko.
Się śmieje, bo tu już inne dzieje przypominam,
kiedy na stacji kupiliśmy wina,
spożytkowane stuprocentowo, musisz uwierzyć mi tu na słowo,
bo mało pamiętam, tonąc w odmętach
jak kolejnego skręta się skręca,
i jeszcze większa, tu faza bywa,
tak jak na torach zioło spożywać,
z Seqiem przybakać wesoło było,
dowód o podanie zrobiło się miło,
ciasta pól kilo i wszystko jasne,
nogi splątane, ale mam fazkę,
nie wątpię, jak nie wątpiłem,
kiedy drugiego mocnego piłem,
owocną prowadząc konwersację,
czy przyznasz mi tutaj rację,
i kroki swe skieruj na kolejną libację,
a dnia następnego nic nie pamiętasz,
jak Moet, na swojej imprezie,
odwoził nas rano, to nie to samo,
jak my wracaliśmy, no ja nie wierzę,
jak chipsy nieświeże,
przeterminowane piwo
tak żywo, widzę to wszystko,
jak klatka po klatce, oby nie prysło,
niczym szklana bańka, rozbita szklanka,
oby znowu, kolejna libacja,
wszystkich urzekła, zapadła w pamięć,
tak jak zapada dobre jaranie.

yaqb : :