Kolejna rozprawa o firmach będzie,
męczą, nurtują, ogniskują wszędzie,
nie wyląduję za to na komendzie,
bo powiem prawdę, każdy potwierdzi,
ostro, treściwie, z szybkością R-ki,
wieczne rozterki, trwają w mej głowie,
chcesz to posłuchaj, w konkretnym słowie,
prawdę opowiem, o złudnej komercji,
nie ma na sprawę odmiennej wersji.
Budzę się rano, przy dźwiękach Casio,
światło wygasło, wpisuję hasło,
do mego terminala, GSM sieci,
nikt nie zaprzeczy, takowych rzeczy,
nie klaska sala gdy Colgate z tubki,
albo Signala, popatrzcie głupki,
teraz Adidasa, albo od Diora,
nie słucham tego co mówi Koran,
na śniadanie pora, z lodówki Koral,
wiktuałów część spora, prześladuje mnie,
telewizora zmora, znów dzwoni Casio,
wyciągam z Whirpoola zmrożone masło,
ketchup od Heinza i z rodzynkami ciasto,
na dole Jogobella, stoi jak bastion,
z musztardą parówki są sprawą jasną,
Tissot mi mówi, że czas iść na miasto,
nawet nie wiem co to, Margaret Astor,
prędko jedzenie me skonsumuję,
szczypiorku garstka zielona jak tuje,
już atakuję o słońca brzasku,
nie potrzebuję żadnych oklasków,
Yves Saint Lauren, w powietrzu jak tlen,
znowu odzywa się GSM, futurystyczny
jak Staszek Lem, nowa Idea, może Nivea,
Nike atakuje z siłą spikera, ja nie wybieram,
bo wnet napiera, srebrzysty Samsung,
sprawdzam konto w banku, na Shellu mówię zatankuj,
gdy stoję na przystanku, telefoniczny słyszę fanklub,
Siemens, Motorola, dzwonki o poranku,
polifoniczne i tak magiczne, jak Harry Potter,
jak bym miał flotę, to do McDonalda,
byłaby frajda, a jak na rajdach to tylko Peugeotem,
recytuję rotę, wyglądam jak totem,
gdy Goolmana piję, a Black Label potem,
skórzany pode mną, wprost z Forte fotel,
wysokim lotem na Atomicach, płynie muzyka,
na Technicsa głośnikach, leci jak Ikar,
SMS pika, na podświetlonym, ekranie Siemensika,
Seatem Ibiza po lesie umykam, wysoką mam rangę,
na drodze Wrangler, w środku murzyni,
każdy z nich czarny, taki jak winyl,
czuję gdzieś Kenzo, jak mógłbym się mylić,
Corona Extra, dostarcza promili, oprócz Tequili,
Timberland i Mass, nie czekam ni chwili,
szybko przywdziewam, mam przypływ siły,
zaraz się wkręcam na dobrą imprezę,
w pudełku leży Pentium, to prezent,
kurtka Alpinusa, nieprzemakalny brezent,
w kieszeni Diesla, już czeka prezes,
albo i premier jeśli ktoś woli,
pójdę głowę Gilettem ogolić,
napiję się Coli, a potem Sprite'a,
dziewczynę widzę jak w Triumpha majtkach,
to prawie jak bajka, taka bielizna,
zostawia ślad trwały, tak samo jak blizna,
wychylę Juranda, mocny jak Bismarck,
kręte jak Wisła, są moje łańcuchy,
ani harcerze, ani nie zuchy, nie zważam na ruchy,
jeśli z Durexem, myję się pachnącym Mexxem,
a nie pumeksem, jak chcę przyfecić,
to z serkiem Feta, a jak piguła albo tableta,
zażywam Cholinex, ból gardła ucieka,
idę do sklepu, bo nie chcę zwlekać,
kupię litr mleka, to może Łaciate,
wezmę telewizor, wpłacę pierwszą ratę,
następnych nie oddam, bo nie mam kasy,
wrócę na obiad, kawałek kiełbasy,
moje spodnie to srebrne Mass'y,
nie zdradzę rasy i tylko białe,
lubię oscypki, takie wspaniałe,
a zyski całe, w Marlboro inwestuję,
póki gorące, żelazo kuję,
z lodówki Tyskie, pragnienie hamuje,
dwa duże łyki, lepsze niż medal Artura Partyki,
zmieniam już szyki, bo słyszę syki,
do gazu komercja i fałszywe triki.