Komentarze: 0
I tak już od niepamiętnych czasów, nieodmiennie królował Wielki Słonecznik. Życie łąki z powodu braku rozrywek, kręciło się wokół melanży, czasem zresztą dosadnych, w większości organizowanych przez słonecznika, niedaleko zakamuflowanej meliny Łamliwych Nasturcji.
Tak samo i dzisiaj, słonecznik lekko zmięty, ale jednak skory do działania, mając w perspektywie mały melanżyk, zaczął organizować imprezę. Kroki swe, skierował najpierw do najlepszych pijackich kompanów, Krępego Bratka i Spękanego Tulipana.
- Siemano Panowie! Jak tam samopoczucie?
- Oj niedobrze stary, strasznie jestem zmięty - odparł wyzierając lekko z barłogu Tulipan.
- Trzeba by przestać z tymi libacjami - wtrącił wcale nie mniej zmelanżowany Bratek, kołysząc się w nietrzeźwości, na rannym zefirku.
- No bo ja właśnie w tej sprawie, do was, pijemy coś dzisiaj?
- Jak już pić to porządnie - przebudził się Tulipan, sproś te ładne różyczki i możemy sobie popić.
- A ty Bratku, jesteś chętny?
- Nooo dobra, ale jutro już nie... - z przekorą w przepitym głosie odparł Krępy Bratek. Pełen animuszu Słonecznik, postanowił zebrać większą ekipę. Kroki swe skierował do ośrodka życia towarzyskiego łąki - Aleji Róż. Kiedy już tam dotarł zobaczył roześmiane lilie i bezrdanie śpiącego Gerbera. Tamci natomiast widząc groźnego Słonecznika, zerwali się na równe nogi.
- Witaj Słoneczniku, jak tam po imprezie? - grzecznie zagadał Gerber.
- Jakoś leci Gerberze. Słuchaj, może byś przyszedł na libacyjkę dziś wieczorem?
- Chętnie Słoneczniku.
- Acha i wy też przyjdźcie lilie.
- Naturalnie Wielki Słoneczniku, jak zawsze.
Kiedy Słonecznik odszedł, Gerber zaczął pomstować.
- I znowu on, przecież nie chce mi się tam iść, znowu zaliczę zgona i co.
Tymczasem Wielki, poszedł werbowań następnych kompanów, Ostrego Kaktusa, Piękne Różyczki i będącego wiecznie pod wpływem wszelakich używek, Krokusa. Z wszystkimi poszło mu gładko, tylko Krokus stawiał opór.
- Cześć Krokusie, jak tam? - zaczął rozmowę Słonecznik.
- Ależ jestem najarany! - wesoło podśpiewywał Krokus, jakby nie słysząc jego słów.
- Krokusie, może być przyszedł na imprezę - nagabywał nie znosząc sprzeciwu.
- Ale było palonko, zjaraliśmy się z nasturcjami, ależ filmy! - chichotał. Słonecznik postawił sprawę jasno.
- Idziesz czy nie, pajacu?!
- No przyjdę, mówię przecież, co się tak denerwujesz - odparł lekko urażony Krokus.
Słonecznik miał już kompletną ekipę do melanżowania, teraz pozostało tylko załatwić coś do picia. Skierował swe kroki do meliny, nasturcji, które słynęły na łące z najlepszego piwa i spirytusu, naturalnie bez akcyzy. Zakołatał do drzwi zasuszonym żukiem i po chwili ukazała się piękna roznegliżowana nasturcja.
- Hej, Słoneczniku, czego potrzebujesz tym razem?
- Witaj kochaniutka, to co zwykle.
- Poczekaj moment, mój Adonisie!
Kiedy wróciła i wręczyła mu pakunek a nielegalnym alkoholem. Słonecznik, który zawsze ubóstwiał Nasturcję nigdy nie domyślał się, że ta bazując na jego zauroczeniu, oszukiwała go na alkohol.
- Zgadza się mój Słonecznisiu? - słodkim głosem zapytała.
- Na pewno się zgadza złociutka, to pa idę już.
- Papa!
I wszystko już było przygotowane do wieczornej libacji...
[KILKA GODZIN PÓŹNIEJ]
...Impreza powoli zaczęła się rozkręcać. Goście schodzili się kolejno, a Słonecznik, jak dobry ojciec, witał każdego z osobna. Pierwszy zjawił się Gerber, a zaraz za nim Lilie.
- Witajcie, zajmijcie miejsca i częstujcie się! - gromkim głosem huknął.
Niedługo później wtoczył się Krokus. Z tym Słonecznik nawet nie dyskutował, nigdy nie żywił do niego sympatii.
- Cześć Krokusie, siadaj proszę.
- Dzięki ziomuś! - zaśmiewał się Krokus.
Niedługo też trzeba było czekać na największych po Słoneczniku, melanżystów łąki - Tulipana i Bratka, którzy coś chyba wcześniej popili, jak można było łatwo wywnioskować z ich zachrypływ głosów.
- Siema Słoneczniku!
- Witajcie kompani, siadajcie...
- Witaj Słoneczniku. - w tym samym momencie przyszły Piękne Róże.
- Cześć Ślicznotki - z uśmiechem na ustach odparł.
Za moment wpadła też zziajana Nasturcja.
- Przepraszam, za spóźnienie, możemy zaczynać.
- Możemy zaczynać - powtórzył Słonecznik.
- MELANŻUJEMY! - rzucił, jakby bojowe, hasło.
Nie trzeba było długo czekać, szybko się zaczęło. Tulipan, dorwał się do zasobów spirytusu, oczywiście bez akcyzy, i wielkimi haustami pociągał z gąsiora. Zaraz za nim wierny towarzysz Bratek, zasysali wielkimi łykami, jeden po drugim. Słonecznik wielce zadowolony otworzył browara, zaraz przysiadły się Lilie.
- Przepraszam, Słoneczniku poczęstujesz mnie papierosem?
- Jasne - odpowiedział słonecznik wyciągając szlugi bez filtra.
- Dzięki. - uśmiechnęły się Lilie, po czym odeszły do Krokusa,
który delektował się już piątym browarem. Zaraz obok niego Nasturcja z Gerberem, tonąc w spirytusie bez akcyzy, tonęli w uściskach, jedynie Róże kunsztownie popijały własne wino. Zaraz znaleźli się i adoratorzy, pijany jak bela Krokus, zagadał.
- Czeeeść Różyczki, co słychać?
Nieco zdeprymowane Róże, z rumieńcem odparły.
- Śmiesznie jest.
- A możeee was baaaardziej rozweseeelić? - ironizował.
Róże zaczerwiniły się, łyknęły winka i razem z Krokusem gdzieś zniknęły. Natomiast Tulipan, ledwie trzymał pion.
- Kuuuurwa, ale popiłem, Bratek, jeszcze baaaaanieczkę?!
- Prostee! - chrząknął, równo przepity Bratek.
Łyknęli obaj siarczyście, aż nagle Bratek, zupełnie niespodziewanie, zmorfował dziwną konstelację na ziemię.
- Bratkuuuu! Ty....ty...ty wieprzu! - napomniał Słonecznik.
- Słaby z ciebie zawodnik - śmiał się Gerber popijając spirytus browarem. Słonecznik, wychylił kolejną banię i gdzieś zniknął.
Tulipan, po kolejnej bani wywrócił się i zaliczył zgona.
Tymczasem zaspokojony Krokus wyłonił się z Różami. Czegoś mu brakowało, stanął więc na środku i krzyknął.
- Hej hej, a może jakieś palonko?
Wtrącił się Słonecznik.
- A skąd weźmiesz palonko, przecież pomidora-dilera, poszatkowali w zeszłą niedzielę.
- Proste, że nie do niego! Pójedziemy tam za miedzę i tam rośnie Zielona Konopia, pogadamy z nią i będzie palonkooooo! - zachichrał.
- Może kuuuuurwaaa byyyć! - wtrącił Tulipan, budząc się po zgonie.
Po chwili cała ekipa, była gotowa do eskapady. Kiedy doszli na miejsce, zastali Olbrzymią Konopię śpiącą.
- To może weźmiemy trochę i uciekniemy - szepnęły nieśmiało Róże.
- To dobry plan - zaśmiał się potęznie zmelanżowany Bratek.
- Dobrze, urwę troszkę tylko cicho! - mruknął Słonecznik.
Podszedł do Konopii i energicznym ruchem urwał parę liści. Obrócił się i cichutko zaczął wracać, kiedy nagle, powietrze przeszyło głośne beknięcie Kaktusa, który dotąd wogóle się nie ujawniał.
Wnet Konopia obudziła się i dzikim głosem ryknęła.
- KTO MI URWAŁ NOGĘ?! - rozjuszona chciała się zerwać i gonić złodziei, ale pozbawiona nogi zrezygnowała. Uciekinierzy dotarli z powrotem na miejsce melanżu.
- To co palimy? - wesołym i przepitym głosem, zapytał Kaktus,
- Głupcze, przez ciebie o mało nie umarliśmy! - ryknął Słonecznik.
- Przepraszam wyrwało mi się!
- Nie kłóćcie się, zapalmy. - dodał Krokus.
- Dobra, dajcie papierosy, zmieszamy z tytoszem.
Po chwili ktoś przyniósł papierosy.
- A bibuły? - zmatwiony zapytał Gerber - jak skręcimy spliffa?
- No macie, zdenerwował się Słonecznik, poświęcę się - powiedział wyrywając liścia z korony.
- Z tego skręćcie.
Wprawiony Krokus, skręcił blanta, gabarytami przypominającego rożka Algidy. Odpalił zaciągnął się potężnie i podał dalej w prawo po okręgu.
I każdy załapał się na kilka wielkich machów. Za chwilę, zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
- Hehehehehehe - przerwał milczenie Słonecznik.
- Hehehehe - wtrącił Gerber
- Hahahahahaha - przerwały Róże
- Hihihihihihihi - zaśmiała się Nasturcja.
I tak bez końca, po chwili jednak Tulipan zaczął panikować
- Kurwa, ja nie widzę!!!
- Eee tam bzdury gadasz....ty...faktycznie ja też nie widzę - wrzasnął spanikowany Bratek. Nagle Słonecznik zaczął się okropnie śmiać.
- Hahahahahahha, zwałowałem was, to był metanol, hahahahahahahahah!!!
- Ale Słoneczniku, ty też to piłeś, wszyscy to piliśmy, ze zgrozą powiedział Krokus.
- Hahahahahaahahahahhahaha, trudno, trudno! - śmiał się szatańsko Słonecznik.
- Hehehehehehe - wtórowały mu rośliny.
I chociaż nadchodził ranek, to słońce nie wychodziło, zaczęło się ściemniać. Skończyła się libacja, skończyła się na zawsze. I odtąd rośliny głosu nie mają.