Ta rymowanka, jest jedną z ostatnich,
na pewno nie będzie, się tym nikt martwił,
to żadna różnica było ich tyle,
i rzadziej płynąć będą promile,
w krwi mojej, całkiem prosto stoję,
i trzeźwy jestem na tyle,
że w pełnej sile, z mocą jak killer,
przedstawić chcę problem,
może ostatni, ta sytuacja zaczyna martwić,
ściemniać nie będę, chodzi o markę.
Wszędzie czuć firmę i słychać o niej,
na każdej płaszczyźnie życia zrobione.
Nie puste gadanie mogę dać przykład,
chociażby Nike, skręcony jak wisła
ma znaczek, nagle Adidas, potrójny pasek,
upust dam nerwom, wypada Perwoll,
a żadnym kłopotem, nie jest Pan Proper,
to co mówię to nie jest ściema,
odpalam już teraz mojego IBM'a
niby to temat jak rzeka, ja nie uciekam,
odejdź od lekarstw, ty jesteś matoł,
ściga zza winkla mocny Panadol,
za nim Cholinex, dobry na zimę,
tak jak Dębica, też nie zachwyca,
radosne me lica, bo jak polędwica,
śliska jest łyżka, popełnię gafę,
pijąc MK Cafe, dosyć mam afer,
związanych z piwem, Heineken zielony,
igra z mym szkliwem, jak lody Koral,
może inwencja ma chora, od Sony telewizora
nie odchodzę, w wielkim Whirpool'u
jedzenie chłodzę, Vanishem plamie
zaraz zaszkodzę, Off'em nagle zabiję insekta,
Hortexu wypiję słodziutki nektar,
Herlitzem napiszę, zakłócę ciszę,
Noc czarna jak klisze, Kodaka,
i niezła draka bywa z Scholler'em,
choć zawsze są szczere pseudoreklamy,
Nokia i Siemens, telefon mały,
wytrzeszczasz gały, no bo dzień cały,
na płytkach jak chały Platinum,
nagrywasz Teac'iem i aluminium
używasz, gdy pieczesz kurczaka,
pijesz łyk piwa, to może Tyskie,
z Kałasza pociskiem, strzelasz w Bośniaka,
albo gdy bakasz, każdy to wie,
rolujesz filisa wnet z OCB,
i taka twa ręka żwawa, gdy bluza Flava,
na twojej klacie, garnitur Armani,
litości nie znacie, i tyle firm
zaraz poznacie, jak Desperados,
takie bogate, nie mów więc mento,
czuję gdzieś Kenzo, albo Michelin,
nie będzie cienko, tak jak Ericcson,
ja wiem to, bo widzę klej,
wakacje spędzam w Scan Holiday,
dysk mój Maxtora, czterdzieści giga,
i śmiga, moja Beemka,
jak nie wymiękam, piszę Parkerem,
a Kawasaki jest moim celem,
tak jak na tarczy, to mi wystarczy,
nie biorę marży, ani akcyzy,
jak robi to Polmos, cuda i dziwy,
jak gołąb siwy, jak Philips prawdziwy,
dobra energia, w takich bateriach,
i pada seria, gra na mych nerwach,
jak głośnik Samsung, muzyczna werwa,
nie lubię ścierwa, jak Dobre i Tanie,
nic się nie stanie, Liptona popijam,
Colgate się wije na szczotce jak żmija,
nie potrzebuję kija, bo moja szyja,
nie jest czarna, jak Dr.Martens,
wypiłbym Warkę, strong, mocną jak dąb,
boli mnie ząb, to może Signal,
ależ ta pasta mi zbrzydła, użyję mydła,
na przykład Fa, jak Steinway na nerwach gra,
oj cicho sza, i nie zachwyca,
kruche jak kra, ciasteczka Leibnitza,
krasi me lica Łącka Śliwowica,
basu Pioneer'a byś nie przekrzyczał,
nie gustuj w kiczach i w Hellmansa majonezie,
przydałby się prezent, to może,
Alpinusa brezent, albo namiot,
to ciągle to samo co Honda,
albo co kosmetyki Bonda,
sławny jak Jane Fonda,
odkurzacz Zelmera, czyści konta,
w Millenium Banku, zaraz o świcie,
już o poranku, posłucham funk'u,
Tissot na ręce i mam tu,
Daewoo monitor, dam uciec bitom,
z Blaupunkta, jak w Watermanie kulka,
i dobra skórka, portfel Wittchena okrywa,
w tej grze przegrywasz, podobnie jak LG,
ty uwierz mi, że jak Bruce Lee,
i tak jak L&M'y się tli,
jak mysz Logitecha, robi wnet klik,
i tak się przenosi jak Cif,
po powierzchni, nie bądźmy obleśni,
bo tyle wieści, z Panasonica płynie,
i dobrym Wedlem, częstuję dziewczynę,
już witaminę połknę w kapsułkach,
Vigor oczywiście, mam chęć na ziółka,
me cztery kółka to jest Mercedes,
a sedes z Koła posiadam,
a jeśli katar to mam Cirrusa,
jak na pustyni susza, to woda,
tylko Multivita, i Coca-Cola,
podpita znakomita, serdecznie witam,
Herzlich Wilkommen, a jak kondonem,
to tylko Durexem, wożę się Melexem,
nie jestem czwartym wieszczem,
i ciemne interesy pieprzę,
jak pieprz Cayenne, i o tym wiem,
że tlen unosi się w powietrzu,
ja nim oddycham i się bulwersuję,
na komercjalizację, to mnie rujnuje!