Najnowsze wpisy, strona 7


lis 24 2002 Płachta Nocy
Komentarze: 0

Cichymi ulicami wiedzie cień,
zamglony tajemniczą aurą,
dokąd udać się chce,
bardzo trudno jest zgadnąć,

Kolejne przemierza przecznice,
zachwyca się jednostkami,
i uśmiech wnet wstąpi na lice,
kościstej lodowej pani,

I przyjdzie po ciebie,
to czasu kwestia,
ona nie omieszka,

i nie zapomni o tobie,
jej nie uciekniesz,
bo prawdę ci powie.

yaqb : :
lis 24 2002 Wrzut
Komentarze: 0

Więc tak to już bywa czasami,
podeprzeć się starymi nawykami,
choć sam potępiam to co robię,
świetlisty plan kreślę w mej głowie,
sam ci to powiem, nie jednym słowem,
akcje szykują się odlotowe,
i tak jak Semtex, wybuchowe,
bo kiedy wybije godzina zero,
chwycę za puszkę, szybko jak merol,
MOeT co sieje liryczny terror,
pokaże leszczom, jak wkracza na rejon,
zbombimy ściany, przystanek tagniemy,
bez ściemy i bez żadnej siupy,
hardcore na trzeźwo, oglądaj bez lupy!

 

yaqb : :
lis 24 2002 Firmator (2)
Komentarze: 0

Kolejna rozprawa o firmach będzie,
męczą, nurtują, ogniskują wszędzie,
nie wyląduję za to na komendzie,
bo powiem prawdę, każdy potwierdzi,
ostro, treściwie, z szybkością R-ki,
wieczne rozterki, trwają w mej głowie,
chcesz to posłuchaj, w konkretnym słowie,
prawdę opowiem, o złudnej komercji,
nie ma na sprawę odmiennej wersji.
Budzę się rano, przy dźwiękach Casio,
światło wygasło, wpisuję hasło,
do mego terminala, GSM sieci,
nikt nie zaprzeczy, takowych rzeczy,
nie klaska sala gdy Colgate z tubki,
albo Signala, popatrzcie głupki,
teraz Adidasa, albo od Diora,
nie słucham tego co mówi Koran,
na śniadanie pora, z lodówki Koral,
wiktuałów część spora, prześladuje mnie,
telewizora zmora, znów dzwoni Casio,
wyciągam z Whirpoola  zmrożone masło,
ketchup od Heinza i z rodzynkami ciasto,
na dole Jogobella, stoi jak bastion,
z musztardą parówki są sprawą jasną,
Tissot mi mówi, że czas iść na miasto,
nawet nie wiem co to, Margaret Astor,
prędko jedzenie me skonsumuję,
szczypiorku garstka zielona jak tuje,
już atakuję o słońca brzasku,
nie potrzebuję żadnych oklasków,
Yves Saint Lauren, w powietrzu jak tlen,
znowu odzywa się GSM, futurystyczny
jak Staszek Lem, nowa Idea, może Nivea,
Nike atakuje z siłą spikera, ja nie wybieram,
bo wnet napiera, srebrzysty Samsung,
sprawdzam konto w banku, na Shellu mówię zatankuj,
gdy stoję na przystanku, telefoniczny słyszę fanklub,
Siemens, Motorola, dzwonki o poranku,
polifoniczne i tak magiczne, jak Harry Potter,
jak bym miał flotę, to do McDonalda,
byłaby frajda, a jak na rajdach to tylko Peugeotem,
recytuję rotę, wyglądam jak totem,
gdy Goolmana piję, a Black Label potem,
skórzany pode mną, wprost z Forte fotel,
wysokim lotem na Atomicach, płynie muzyka,
na Technicsa głośnikach, leci jak Ikar,
SMS pika, na podświetlonym, ekranie Siemensika,
Seatem Ibiza po lesie umykam, wysoką mam rangę,
na drodze Wrangler, w środku murzyni,
każdy z nich czarny, taki jak winyl,
czuję gdzieś Kenzo, jak mógłbym się mylić,
Corona Extra, dostarcza promili, oprócz Tequili,
Timberland i Mass, nie czekam ni chwili,
szybko przywdziewam, mam przypływ siły,
zaraz się wkręcam na dobrą imprezę,
w pudełku leży Pentium, to prezent,
kurtka Alpinusa, nieprzemakalny brezent,
w kieszeni Diesla, już czeka prezes,
albo i premier jeśli ktoś woli,
pójdę głowę Gilettem ogolić,
napiję się Coli, a potem Sprite,
dziewczynę widzę jak w Triumpha majtkach,
to prawie jak bajka, taka bielizna,
zostawia ślad trwały, tak samo jak blizna,
wychylę Juranda, mocny jak Bismarck,
kręte jak Wisła, są moje łańcuchy,
ani harcerze, ani nie zuchy, nie zważam na ruchy,
jeśli z Durexem, myję się pachnącym Mexxem,
a nie pumeksem, jak chcę przyfecić,
to z serkiem Feta, a jak piguła albo tableta,
zażywam Cholinex, ból gardła ucieka,
idę do sklepu, bo nie chcę zwlekać,
kupię litr mleka, to może Łaciate,
wezmę telewizor, wpłacę pierwszą ratę,
następnych nie oddam, bo nie mam kasy,
wrócę na obiad, kawałek kiełbasy,
moje spodnie to srebrne Mass'y,
nie zdradzę rasy i tylko białe,
lubię oscypki, takie wspaniałe,
a zyski całe, w Marlboro inwestuję,
póki gorące, żelazo kuję,
z lodówki Tyskie, pragnienie hamuje,
dwa duże łyki, lepsze niż medal Artura Partyki,
zmieniam już szyki, bo słyszę syki,
do gazu komercja i fałszywe triki.

yaqb : :
lis 24 2002 Rozterki Somnambulika
Komentarze: 0

Tysiące cząstek etanolicznych prowadziło olbrzymią batalię z cząstkami kanabidoicznymi. Jak zwykle o tej porze, nadszedł czas kolejnej, niezbędnej do działania dawki. Kiedy już zabsorbował potrzebne do życia, zielone artefakty, wyłączył maszynę od której również był silnie uzależniony, postanowił zapaść w oniryczne pętle nierzeczywistych urojeń. Powieki stały się ciężkie, a fale Theta w skanabidoizowanym mózgu, były jedynie kwestią nieubłaganie mijającego czasu. Nawet nie zarejestrował granicy pomiędzy jawą a wysublimowaną fikcją. Odurzony dopaminą, zinfiltrowany tysiącami pakietów wesołej serotoniny, noszonej przez wyniszczone dendryty, wzniósł się na morfejski płaskowyż. Pełen euforycznych miraży wstał aby zażyć etanolowej translacji. Somnambulicznym odruchem udał się do sąsiedniego pokoju. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. W centrum zaciemnionego, przez kanabidoidalny dym pomieszczenia, zobaczył całą swoją rodzinę inhalującą dym z holenderskich jointów. Wielki uśmiech wdarł się na przepalone lica, natychmiast podszedł i olbrzymi hit wypełnił mu płuca. Familijne bakanie było dla niego Arkadią, powrotem do mitycznego szczęścia, jeszcze wiele filisów zostało skręconych, jointy, lolki, blunty, fify, vaporizery, wszystko to krążyło z ręki do ręki, bongo wesoło bulgotało, bibuły szeleściły w haszczach, maroko znalazło się a afganistanie. Wielkie spliffy paliły się jeden za drugim. On szczęśliwy nie chciał już nic więcej, w obliczu takiego zdarzenia nic już nie było tak ważne, jak wielkie hity. Jednak Morfeusz, widocznie równie zmęczony po morfinowej sesji, powoli zaczął odchodzić. REM opuszczał mózg, nadchodziła nieuchronna Alfa, która oznaczała koniec Arkadii. Zły na cały świat powstał i powodowany pragnieniem poszedł do sąsiedniego pokoju. I tutaj czekała go kolejna niespodzianka. Przeżyte wizje, nie były jedynie onirycznymi wymysłami somnambulika. W dużym pokoju siedziała cała rodzina, a Boguś z monstrualnym jointem w ręce, nawoływał do kolejnego owocnego tripa...

yaqb : :
lis 24 2002 Firmator (1)
Komentarze: 0

Ta rymowanka, jest jedną z ostatnich,
na pewno nie będzie, się tym nikt martwił,
to żadna różnica było ich tyle,
i rzadziej płynąć będą promile,
w krwi mojej, całkiem prosto stoję,
i trzeźwy jestem na tyle,
że w pełnej sile, z mocą jak killer,
przedstawić chcę problem,
może ostatni, ta sytuacja zaczyna martwić,
ściemniać nie będę, chodzi o markę.
Wszędzie czuć firmę i słychać o niej,
na każdej płaszczyźnie życia zrobione.
Nie puste gadanie mogę dać przykład,
chociażby Nike, skręcony jak wisła
ma znaczek, nagle Adidas, potrójny pasek,
upust dam nerwom, wypada Perwoll,
a żadnym kłopotem, nie jest Pan Proper,
to co mówię to nie jest ściema,
odpalam już teraz mojego IBM'a
niby to temat jak rzeka, ja nie uciekam,
odejdź od lekarstw, ty jesteś matoł,
ściga zza winkla mocny Panadol,
za nim Cholinex, dobry na zimę,
tak jak Dębica, też nie zachwyca,
radosne me lica, bo jak polędwica,
śliska jest łyżka, popełnię gafę,
pijąc MK Cafe, dosyć mam afer,
związanych z piwem, Heineken zielony,
igra z mym szkliwem, jak lody Koral,
może inwencja ma chora, od Sony telewizora
nie odchodzę, w wielkim Whirpool'u
jedzenie chłodzę, Vanishem plamie
zaraz zaszkodzę, Off'em nagle zabiję insekta,
Hortexu wypiję słodziutki nektar,
Herlitzem napiszę, zakłócę ciszę,
Noc czarna jak klisze, Kodaka,
i niezła draka bywa z Scholler'em,
choć zawsze są szczere pseudoreklamy,
Nokia i Siemens, telefon mały,
wytrzeszczasz gały, no bo dzień cały,
na płytkach jak chały Platinum,
nagrywasz Teac'iem i aluminium
używasz, gdy pieczesz kurczaka,
pijesz łyk piwa, to może Tyskie,
z Kałasza pociskiem, strzelasz w Bośniaka,
albo gdy bakasz, każdy to wie,
rolujesz filisa wnet z OCB,
i taka twa ręka żwawa, gdy bluza Flava,
na twojej klacie, garnitur Armani,
litości nie znacie, i tyle firm
zaraz poznacie, jak Desperados,
takie bogate, nie mów więc mento,
czuję gdzieś Kenzo, albo Michelin,
nie będzie cienko, tak jak Ericcson,
ja wiem to, bo widzę klej,
wakacje spędzam w Scan Holiday,
dysk mój Maxtora, czterdzieści giga,
i śmiga, moja Beemka,
jak nie wymiękam, piszę Parkerem,
a Kawasaki jest moim celem,
tak jak na tarczy, to mi wystarczy,
nie biorę marży, ani akcyzy,
jak robi to Polmos, cuda i dziwy,
jak gołąb siwy, jak Philips prawdziwy,
dobra energia, w takich bateriach,
i pada seria, gra na mych nerwach,
jak głośnik Samsung, muzyczna werwa,
nie lubię ścierwa, jak Dobre i Tanie,
nic się nie stanie, Liptona popijam,
Colgate się wije na szczotce jak żmija,
nie potrzebuję kija, bo moja szyja,
nie jest czarna, jak Dr.Martens,
wypiłbym Warkę, strong, mocną jak dąb,
boli mnie ząb, to może Signal,
ależ ta pasta mi zbrzydła, użyję mydła,
na przykład Fa, jak Steinway na nerwach gra,
oj cicho sza, i nie zachwyca,
kruche jak kra, ciasteczka Leibnitza,
krasi me lica Łącka Śliwowica,
basu Pioneer'a byś nie przekrzyczał,
nie gustuj w kiczach i w Hellmansa majonezie,
przydałby się prezent, to może,
Alpinusa brezent, albo namiot,
to ciągle to samo co Honda,
albo co kosmetyki Bonda,
sławny jak Jane Fonda,
odkurzacz Zelmera, czyści konta,
w Millenium Banku, zaraz o świcie,
już o poranku, posłucham funk'u,
Tissot na ręce i mam tu,
Daewoo monitor, dam uciec bitom,
z Blaupunkta, jak w Watermanie kulka,
i dobra skórka, portfel Wittchena okrywa,
w tej grze przegrywasz, podobnie jak LG,
ty uwierz mi, że jak Bruce Lee,
i tak jak L&M'y się tli,
jak mysz Logitecha, robi wnet klik,
i tak się przenosi jak Cif,
po powierzchni, nie bądźmy obleśni,
bo tyle wieści, z Panasonica płynie,
i dobrym Wedlem, częstuję dziewczynę,
już witaminę połknę w kapsułkach,
Vigor oczywiście, mam chęć na ziółka,
me cztery kółka to jest Mercedes,
a sedes z Koła posiadam,
a jeśli katar to mam Cirrusa,
jak na pustyni susza, to woda,
tylko Multivita, i Coca-Cola,
podpita znakomita, serdecznie witam,
Herzlich Wilkommen, a jak kondonem,
to tylko Durexem, wożę się Melexem,
nie jestem czwartym wieszczem,
i ciemne interesy pieprzę,
jak pieprz Cayenne, i o tym wiem,
że tlen unosi się w powietrzu,
ja nim oddycham i się bulwersuję,
na komercjalizację, to mnie rujnuje!

yaqb : :